Mam nadzieję, że nie dajemy się ogrywać // Treści z mijającego tygodnia
Za nami podniosłe chwile.
Ubiegły tydzień upłynął pod dyktando wizyty prezydenta Wołodymira Zełenskiego w Warszawie. Niezwykłe, jak na siebie, przemówienie dał Andrzej Duda. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i patrząc na komentarze, nie byłem w tym odosobniony. Ktokolwiek je napisał - brawo. Sprawdził się też sam prezydent, wygłaszając je zupełnie nie w swoim stylu - dynamicznie, z polotem, bez właściwych dla siebie słów zapychaczy. Dla wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji obejrzeć, polecam tutaj.
W sprawie zaangażowania w pomoc Ukrainie cały czas nie mogę pozbyć się jednej obawy, którą niniejszym chcę tu napisać dla potomności. Sprawdzimy za rok-dwa, jak przeżyła próbę czasu.
Otóż mam nadzieję, że nie dajemy się ogrywać.
Piszę w trybie przypuszczającym, bo nie wiemy co dzieje się w zaciszach gabinetów, na najwyższych szczeblach władzy. O opracowywanym traktacie polsko-ukraińskim nie wiadomo w gruncie rzeczy nic. Musimy więc opierać się na oficjalnych informacjach i pięknych, telewizyjnych obrazkach. A te przez ostatni rok są jednoznaczne. Cały wysiłek polskiego państwa i społeczeństwa został uruchomiony by utrzymać Ukrainę w wojnie, zakomodować uchodźców z tego kraju, oraz zmotywować kraje zachodnie do zwiększenia pomocy militarnej i finansowej dla naszego sąsiada. Ogołociliśmy magazyny z bronią i sprzętem, za Bug trafiło ponad 300 naszych czołgów a ostatnio wreszcie także osławione Mig-i.
Zaryzykowaliśmy reputację rozgrywając gambit patriotowy i leopardowy przeciwko Niemcom. To ostatnie zapewne przyszło obecnej ekipie najłatwiej, ale fakt ten nie może przesłaniać doniosłości wywierania presji na najsilniejsze państwo w UE, które zapewne macza palce w szykanach jakim jesteśmy poddawani ze strony struktur Unii.
Doświadczenie każe mieć się na baczności.
Obawa osoby znającej naszą historię może być następująca. Czy finał tej rozgrywki aby nie wpisze się w długą listę przypadków, kiedy w imię honoru, walki “o wolność naszą i waszą”, oraz innych wzniosłości, to my ponosimy największe koszty, nie załatwiając przy okazji nic dla siebie?
Nie zrozummy się źle. Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem, że Ukraińcy walczą dzisiaj także za nas i sytuacja kiedy wojna toczona jest rękami ukraińskich żołnierzy, w okopach Donbasu jest dalece korzystniejsza, niż gdyby toczyła się nad Wisłą. Czy zabrzmię jednak przesadnie ambitnie stwierdzając, że to zbyt mało, byśmy się zadowolili?
Jak możemy dać się ogrywać?
Po pierwsze, klasycznie - anglosasom. Nasze położenie geograficzne to nie tylko przekleństwo, ale też szansa. Jesteśmy absolutnie niezbędnym ogniwem dla utrzymania dostaw sprzętu na Ukrainę. Nie musi to jednak oznaczać, że mamy robić to “na zawołanie”, nie wykorzystując żadnej formy nacisku na naszych amerykańskich partnerów. Jeśli źle czujemy się w wyrażaniu żądań (w czym politycy nie powinni czuć się niezgrabnie z definicji), to niech każdego przekona wysoka stawka o jaką zaczęliśmy grać. Ryzyko militarne i ekonomiczne, jakie ściągamy na Polskę angażując się w ten konflikt jest warte zapłaty. Wymiernej i długofalowo korzystnej.
Mam nadzieję, że tej sprawy nie przehandlowano za czułe słówka Joe Bidena wygłoszone na Zamku Królewskim.
Po drugie Ukraina.
W wakacje ubiegłego roku szerokim echem odbiła się konferencja na temat powojennej odbudowy Ukrainy, która odbyła się w Lugano. Polsce przydzielono na niej do podniesienia z popiołów region.. Donbasu, który z dużym prawdopodobieństwem może do Ukrainy w ogóle nie wrócić. Region Charkowski przypadł wówczas nie komu innemu jak Niemcom. W tamtym okresie krytykowanym za opieszałość w pomocy wojskowej znacznie mocniej niż dzisiaj. Sytuacja mogła więc jedynie się pogorszyć. Gdyby wrażenie było w polityce jakąkolwiek walutą.
Ale nie jest.
Niesmak, jaki pozostał po tym wydarzeniu tłumaczono na wiele sposobów. Miały być to jedynie luźne przymiarki do przyszłych ustaleń. Być może tak właśnie będzie. W mojej ocenie był to jednak ostrzegawczy sygnał, że ta sprawa może się dla nas skończyć znacznie gorzej, niż w naszych romantycznych wyobrażeniach. I bardzo podobnie jak w wielu przypadkach w naszej historii.
Kiedy obserwuję wyraźnie wzruszonego prezydenta Dudę, przytulającego Zełenskiego przy każdej nadarzającej się okazji, kotłują się we mnie pytania, czy na pewno mamy do czynienia ze szczerymi wyrazami sympatii i solidarności? Albo chociaż dobrego aktorstwa, za którym stoi obrona żywotnych interesów RP. Czy elity państwowe nie dają się podpuścić? Nasze opisane wyżej słabości do romantyzmu są bowiem znane nie tylko nam, ale także naszym wrogom i partnerom. W tym miejscu kolejny raz więc żywię nadzieję, że nasza klasa polityczna zdaje sobie sprawę, że wszystkie instrumenty do osiągnięcia ustępstw od naszych ukraińskich partnerów są w naszych rękach. Wykorzystajmy je. Nie czujmy się z tym źle.
Nic nie wzbudza wyższego szacunku niż dbanie o własne interesy.
Wszystkie historyczne analogie będą tu nie na miejscu, ale choćby tylko w celu właściwego skalibrowania wyobrażeń jak w ogóle mogą wyglądać relacje w takiej sytuacji, warto sięgnąć pamięcią do podpisanego w 1920 roku porozumienia Piłsudski-Petlura. Szerzej opisywałem je w recenzji książki Andrzeja Chwalby o wojnie polsko-bolszewickiej. Wspomnę tylko, że w tamtym zupełnie niesymetrycznym traktacie zagwarantowaliśmy sobie m.in. dostęp do portów czarnomorskich na 99 lat i pierwszeństwo dla PKP na ukraińskich kolejach. Dzisiaj nie potrafimy wyszarpać choćby symbolicznych przeprosin związanych z rzezią Wołyńską.
Przestrzeń między tymi skrajnościami jest ogromna.
Oby moje obawy okazały się płonne. Miejmy nadzieję, że najwyższe czynniki RP, po 30 latach wolności wyzwoliły się z kompleksów, które każą nam poszukiwać nieustannych słów pochwały zamiast wymiernych korzyści.
Tego sobie i Wam życzę.
Tymczasem do Pekinu udał się Emmanuel Macron. Nie będę rozwlekle się do tego tutaj odnosił. Wrzucam kilka tweetów, które na razie muszą wystarczyć za komentarz:
Jeśli chcesz zapoznać się z tylko jedną rzeczą z mijającego tygodnia, niech to będzie:
Marek Budzisz jest moim odkryciem ubiegłego roku. Z marszu trafił do czołówki analityków, których cenię. Jest autorem znakomitych, wnikliwych opinii, oraz ma dostęp do informacji pochodzących wprost od źródeł ukraińskich i rosyjskich. Wszystko to łączy imponującą erudycją. Polecam.
Teksty:
Godfather of artificial intelligence weighs in on the past and potential od AI (CBS News)
The U.S. Wants to Make Sure China Can’t Catch Up on Quantum Computing (Foreign Policy)
Konfederacja przeciw tyranii. O polskiej duszy i politycznej nadziei. (Klub Jagielloński)
Analysis | How Poland became the new ‘center of gravity’ in Europe. (Washington Post)
Materiały z YouTube:
Inside Poland's military expansion in response to Putin's Russia (The Telegraph)
Gra Imperiów #38- Szewko&Pyffel. Gra o Bliski Wschód. Europejczycy w Pekinie. Zełeński w Polsce.
Książki:
Czytam aktualnie psychologiczną książkę Nicole LaPera - How To Do The Work. Recenzja pojawi się zaraz po skończeniu. W międzyczasie polecam kilka recenzji, które cieszyły się największym zainteresowaniem w ostatnim roku: