Książka - lekarstwo na nasze nierealistycznie mocarstwowe wyobrażenie o Chinach. Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chciałby się wypowiadać na temat konfrontacji Zachodu z Państwem Środka. Zapewniająca głębię zrozumienia tego, co jest tłem dla propagandowej twarzy tego kraju.
„Śmiertelnie ciche miasto” to zbiór kilkunastu krótkich opowieści mieszkańców Wuhan i osób przebywających w prowincji Hubei w trakcie wybuchu i w początkach pandemii Covid-19 na przełomie 2019 i 2020 roku. Znajdziemy tam zanonimizowane dla bezpieczeństwa rozmówców, historie lekarzy, pracowników administracji, kierowców, kurierów miejskich, a nawet politycznych aktywistów.
Chyba najlepiej byłoby opisać ten reportaż, jako studium nad konfrontacją człowieka z autorytarnym, a chwilami po prostu totalitarnym systemem politycznym. I jest to dla polskiego czytelnika wycieczka porażająca.
Turbodoładowane nowinkami technicznymi, w retoryce sprawne chińskie państwo, ukazuje się tutaj w zgoła odmiennym świetle. Zaniechania. Zaprzeczenia. Opieszałość w działaniu. Asekuranctwo. Wszechobecna korupcja. Przypominało to wszystko opisy rodem z głębokiego, stetryczałego PRL, a mówimy o ultranowoczesnych w przekazach propagandowych Chinach, z trzeciej dekady XXI wieku.
Dysonans podczas tej lektury jest tym większy, że na codzień zewsząd jesteśmy bombardowani zdjęciami upstrzonych wieżowcami centrów chińskich miast, magnetycznych pociągów i elektrycznych samochodów. Wszystko to napakowane rozwiązaniami, które rzekomo wyprzedzają te Zachodnie o kilka długości. W mediach społecznościowych nie brakuje wpisów o rychłym „końcu zachodu” opatrzonych gadżeciarskimi filmikami z Państwa Środka.
Tymczasem stress test, jakim okazała się pandemia wywołana sars-cov2 unaocznił wszystkie wady niedemokratycznego systemu politycznego. Brak transparentności w informowaniu społeczeństwa. Zerowe zaufanie do instytucji publicznych. Dehumanizująca obojętność na indywidualne problemy obywateli. Wspomniana tu już wcześniej, będąca doraźnym plastrem na inne bolączki korupcja i kolesiostwo.
A nie wolno zapominać, że łącznikiem wszystkich tych historii nie są tylko problemy społeczne, czy ekonomiczne, a przede wszystkim lodowato realna walka o życie. Mężów, żon, rodziców, dzieci.
Jeden aspekt dysfunkcji chińskiego systemu wywarł na mnie szczególne wrażenie. Jest to doświadczenie obce mojemu pokoleniu w Polsce, przynajmniej poza kręgami jakiś fanów teorii spiskowych. Mam tu na myśli wszechobecną próbę odcyfrowywania przez obywatela, na każdym kroku, właściwego biegu wydarzeń, nie z oficjalnych przekazów urzędników, które z definicji są kłamstwem, a z jakiś niedopowiedzeń, podtekstów, czy formuły użytych słów:
„Coś się musiało stać", myśli Li Xuewen.
Jest pierwszy dzień 2020 roku. Przed chwilą Li przeczytał na swoim smartfonie haniebną notkę w serwisie informacyjnym: Wuhańskie Biuro Bezpieczeństwa Publicznego „zgodnie z wymogami prawa zbadało sprawę i pouczyło" ośmiu lekarzy o odpowiedzialności za rozsiewanie plotek". Li odkłada smartfon i próbuje wywnioskować, co się za tym kryje. „Policjanci nie robią takich rzeczy z własnej inicjatywy. Musieli dostać polecenie z góry. A góra zapewne dostała polecenie od swojej góry. O co im chodzi?"
Nie jestem lekarzem. Nie wiedziałem, że ten wirus jest aż tak niebezpieczny. Natomiast przyglądam się temu, co robi rząd - wyjaśnia. - Jeśli kara jest niewielka, to nie może być nic poważnego. Ale kiedy aresztują ludzi i pokazują ich w telewizji, na pewno sprawa jest grubsza.
Polecam tę pozycję, jako odtrutkę na przynajmniej część obaw w stosunku do Chin.