6/2024 Rafał Matyja - Kraków, miasto zero
Przy okazji Święta Zmarłych, coś o cmentarzu. I to nie byle jakim i nie do końca wprost. Rafał Matyja zaserwował nam bowiem spojrzenie na Kraków, poprzez nekropolię Rakowicką, która zrosła się z historią dawnej stolicy Polski na przestrzeni ostatnich dwustu lat.
Matyja to historyk, politolog, wykładowca na Uniwersytecie Ekonomicznym, oraz publicysta, który na stałe wszedł do kanonu myślicieli analizujących potransformacyjną Polskę, obok chociażby Jadwigi Staniszkis. Najdonioślejsze były jego publikacje z okresu niedoszłej koalicji POPiS w okolicach 2005 roku, w których wzywał m.in. do budowy IV Rzeczypospolitej, zrywającej ciągłość z poprzednią.
Tym razem zaprasza nas na spacer po najważniejszym cmentarzu Krakowa. Czynność, której często oddawał się z racji bliskości swojego Uniwersytetu, a która stała się inspiracją dla powstania tej książki.
Cmentarz, założony na przełomie XVIII i XIX wieku to świadek zarówno czasów uważanych w Krakowie za złoty wiek miasta, czyli okresu założonej po Kongresie Wiedeńskim Rzeczpospolitej Krakowskiej, jak i rozdziałów mniej chlubnych, kiedy miasto królów spadało do drugiej kategorii najważniejszych metropolii w Polsce. Choćby w 20 leciu międzywojennym.
Spoczywające tam osoby, przekonuje autor, opowiadają często historię miasta znacznie prawdziwszą, niż narażona na konwenanse, układy i towarzyskie przemilczenia, oficjalnie utrwalona historiozofia Krakowa.
W tym miejscu należy powiedzieć, że jest to książka z mocną tezą. Autor obchodzi się w niej z Krakowem dosyć szorstko, zarzucając mu szereg bolączek. Zamkniętość. Gnuśność. Fałszywy tradycjonalizm. Wybiórczą pamięć. Awersję do nowoczesności. Bezpodstawne poczucie wyższości wobec Warszawy.
Służyć temu mają historie pochowanych na Rakowicach mieszkańców miasta. Niestety, przytaczane opowieści są nieciekawe, wielokrotnie budują napięcie, przygotowując nas na jakąś puentę, mającą podeprzeć tezy Matyji, ale kończą się zupełnie nigdzie.
Powodowało to, że książkę czytało mi się słabo. Po kilku tego typu przypadkach po prostu opada entuzjazm do oddania się temu tekstowi.
Nie chcę tu psychologizować, nie roszczę też sobie praw do zbyt krytycznej oceny tak wsławionego autora, ale ktoś w tym mieście, a z największym prawdopodobieństwem w jego środowisku akademickim, którego autor też nie oszczędza, zalazł mu chyba za skórę.
Bo choć wiele można Krakowowi zarzucić, a sam Matyja ma rację w kilku miejscach, to coś z zaprezentowanym tutaj wywodem jest poważnie nie tak.
Po pierwsze mamy tu, zwłaszcza w pierwszej części książki, kwiecistość języka rodem z prozy. Piętrowe metafory, które zmuszają nas do pracochłonnej analizy.
Czy to głęboka, wieloznaczna mądrość, czy zaledwie językowy popis? Wszystko to w pracy bądź co bądź popularno-naukowej. Właściwie po co?
Oddajmy głos autorowi:
„Kraków nie jest łatwy, nie daje się oswoić. Dla mnie pozostanie miastem zero - dobrym miejscem do mieszkania, ale jeszcze lepszym do studiów nad odchodzącymi wzorcami miejskości. Do przyglądania się narodzinom jej nowych form.
W tym sensie Kraków może być też względnie uniwersalnym laboratorium końca epoki, która w innych krajach narodziła się już w wieku XVIII, a w Krakowie nieco później, trochę na raty i niekonsekwentnie, bo została zakodowana krótko po roku 1815, wraz z narodzinami Wolnego Miasta. Przerabiała to, co feudalne, na kapitalistyczne, to, co przesądne, na naukowe, przyprawiając paternalizmem i nieufnością wobec nieznanego. Kraków nie miał wpływu ani na początek, ani na koniec tej epoki. Mógł sobie łagodzić cierpienia związane ze zmianą. Jego elita mogła poszukiwać sposobów radzenia sobie z wyzwaniami. Ale zegar długiego trwania jest nieubłagany. Porządki i hierarchie zbudowane w wieku XIX właśnie dobiegają końca.”
Ponadto praca została podlana wycieczkami w stronę mojej ulubienicy, Shoshany Zuboff i jej „doniosłego” kapitalizmu inwigilacji.
Spytacie, jak to połączyć z cmentarzem Rakowickim? No więc właśnie.
Sprawia to, że esencja tej książki, oskarżenie Krakowa o duszność i koteryjność, ukrywa się pod grubą warstwą mowy trawy, spod której trudno ją wydobyć.
Wreszcie, w mojej ocenie, Matyja wyolbrzymia zjawisko odrębności tożsamościowej jednostki społecznej, jaką jest miasto. Traktuje to jako pewną oczywistość. „Kraków jest taki, Kraków taki nie jest” w trzeciej dekadzie XXI wieku, w dobie globalnej wioski kulturowej, międzynarodowych korporacji, mediów społecznościowych, bigtechów i ruchów migracyjnych, to chyba anachronizm dużo większy niż zdaje się akceptować autor.
Nie wszystko w tej książce jest jednak nieudane. Matyja to autor z ogromnym dorobkiem i jego przemyślenia są w kilku miejscach trafne. Zwraca chociażby uwagę na przemilczany w historiografii miasta okres powojenny. Kraków rzeczywiście niechętnie przyznaje się do tego, że komunizm w ogóle miał tu miejsce. Autor dobrze odmalowuje też trudne pożycie dawnej stolicy z dobudowaną po wojnie Nową Hutą. Wreszcie ciekawe jest ujęcie Krakowa, jako tytułowego „miasta zero”, wskazujące na przełomowy moment, w jakim znalazło się dzisiaj.
Autor pisze tak:
„Kraków współczesny nadaje się na miasto zero pod wieloma względami. Po pierwsze, jako znakomity punkt wyjścia do każdego badania nad polskimi miastami: z jednej bowiem strony należy do niewielu dużych miast z zachowaną do pewnego stopnia ciągłością społeczną i w znacznym stopniu zachowaną tkanką urbanistyczną. Z drugiej strony, przeszedł jednak silną metamorfozę socjalistycznej urbanizacji z inwestycją o ogromnej skali, jaką była Nowa Huta. Stał się silnym ośrodkiem akademickim i kulturalnym, a zarazem metropolia, która w długiej perspektywie rozwija się dzięki napływowi talentów i rąk do pracy.
Kraków jest też miastem zero w głębszym sensie.
Miastem, które bez reszty wyczerpało przyciągającą moc opowieści o stolicy polskiej tradycji w wieku XIX i siłę społecznego układu sprawującego tu władzę od roku 1815. Przedłużyło okres panowania ziemiaństwa, stało się miejscem, w którym przekazywało ono własne przekonania i wartości zachowawczo nastawionej części inteligencji. W warstwie symbolicznej i ideowej przetrwały one nawet czas PRL-u, wzmocnione niechęcią do nowych porządków, do tego, co było w nich obce, ale także do tego, co było po prostu rewolucją społeczną, której konserwatywna część Krakowa nie lubiłaby pod żadną postacią.
Kraków jest miastem zero, bo od długiego czasu to, co symboliczne, jest w nim w konflikcie z tym, co materialne: wyobraża sobie siebie jako miasto w innej skali, odwrócone tyłem do socjalizmu i kapitalizmu, tymczasem chętnie czerpie z obu porządków. Ale za nic się do tego nie przyzna. Kraków widziany z Cmentarza Rakowickiego to miasto inne od tego, które znajdujemy w narracjach większości historyków: bardziej różnorodne, z silną klasą średnią - w tym z zupełnie niewidoczną tą, która miała kapitał finansowy, ale której brakowało kapitału kulturowego. Ten ostatni w XIX stuleciu szedł za szlachectwem z urodzenia, a w XX wieku za szlachectwem z wykształcenia.
Kraków jako miasto zero to także miasto, które odwróciło się tyłem do kilku dekad swojej historii w epoce powojennej. Łaskawie zgadza się pamiętać o Piwnicy pod Baranami i „Tygodniku Powszechnym", ale wykreśla - nawet z cmentarnej pamięci - nazwiska ludzi, którzy nim rządzili. Także te, które nie przynoszą mu wstydu. W przewodniku po Cmentarzu Rakowickim nie znajdziemy powojennych prezydentów ani pierwszego dyrektora Huty im. Lenina. I to mimo tego, że był on również rektorem Akademii Górniczo-Hutniczej.”
Koniec końców w pracy mieszają się wspomniane tu wyżej ciekawe spostrzeżenia, z chyba nieco nietrafionym pomysłem na poszukiwanie dowodu na nie poprzez miejską nekropolię. Ale może nie trafia to tylko w moje gusta!