4/2022 Bradley Hope, Justin Scheck - Ropa i Krew
Kilka refleksji po bliższym spojrzeniu na Arabię Saudyjską oczyma dwójki amerykańskich dziennikarzy:
Bezkarność
Upiorne zabójstwo Dżamala Chaszukdżiego, saudyjskiego dysydenta, zlecone przez księcia koronnego, Mohammada Bin Salmana to nie tylko niewiarygodna historia rodem z hollywoodzkiego thrillera. To przede wszystkim dowód, że aktorzy państwowi, zwłaszcza kiedy mówimy o mocarstwach, (lub jak w tym wypadku, państwach mających mocarstwa za protektorów), funkcjonują w prawnej i etycznej próżni. Stosunki międzynarodowe są zaś bliższe duchowi dzikiego zachodu, niż parlamentarnej debaty. Na porządku dziennym zdarzają się w nich: morderstwa, otrucia, zamachy stanu, siłowe zmiany granic, czy wojskowe akcje prowadzone na obcych terytoriach. Siła danego gracza, lub jego strategiczne położenie, powodują, że wymienione zbrodnie mogą uchodzić mu na sucho. Nie ma arbitra, nie ma sprawiedliwości, nie ma zadośćuczynienia.
To fascynujące, dlatego że jako jednostki umocowane w jakimś systemie prawnym, żyjące w przeświadczeniu o nieuchronności kary za jego naruszenie, żyjemy chyba w błędnym mniemaniu, że podobnie są zorganizowane stosunki między państwami. Ta naiwność prowadzi do wiary w fasadowe organizacje, takie jak ONZ, lub pozorne rozwiązania, takie jak prawo międzynarodowe, a w konsekwencji do zguby. Pokładanie w nich nadziei doprowadza bowiem do zaniedbań w rozbudowywaniu własnej siły i sprawczości.
A liczy się tylko naga siła. Interes. Łacińskie *imperium*.
Jeśli ktoś szuka potwierdzenia tej tezy, wystarczy spojrzeć na odbywający się aktualnie na naszych oczach dramat wojenny na Ukrainie.
Petrodolary to za mało
Saudyjczycy mają ambicję, by bogactwo uzyskane dzięki zasobom naturalnym przeznaczyć na zbudowanie nowoczesnego państwa. Czegoś na modłę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tylko bardziej. Prześcigają się w śmiałych projektach najnowocześniejszych miast świata, gdzie ludzie mają żyć nie tylko wygodniej, ale też dłużej. Próbują tworzyć imponujące centra kultury, z jednej strony eksponując swoje dziedzictwo, z drugiej kupując za niewiarygodne kwoty najdroższe dzieła sztuki kultury zachodniej. (Fun fact, z religią w tle, to zakup przez nich rzekomego obrazu Leonarda Da Vinci, Salvator Mundi, przedstawiającego... tak, tak - Chrystusa)
Ciekawe jest natomiast to, jak bardzo brakującym elementem tej układanki są: państwo prawa, demokratyczne instytucje i wolności osobiste obywateli. Pamiętajmy, że jest to kraj, w którym do niedawna kobietom nie wolno było kierować samochodem. Tutaj jakby w kontrze do pierwszej refleksji, o której pisałem - pieniądze, silna władza, wizjonerski zapał - to wszystko za mało, by zachęcić zagranicznych inwestorów do włożenia miliardów dolarów w piasek pustyni. Nikt o zdrowych zmysłach nie zaryzykuje konfrontacji z saudyjskim systemem sądowym, opartym nie tylko na najbardziej restrykcyjnym odłamie islamu - wahabbizmie. Przede wszystkim będącym po prostu na usługach tamtejszej rodziny królewskiej.
Jak zakończy się ten eksperyment - trudno powiedzieć. Póki co, mimo szumnych zapowiedzi, saudyjczycy zamiast pozyskiwania pieniędzy zza granicy więcej wydają na pompowanie swojego PRu inwestując własne środki w głośne przedsięwzięcia jak chociażby niesławny Vision Fund Softbanku.
Jeszcze dwa zdania o samej książce. Trochę uwierał mnie sensacjonalistyczny i brukowy styl pisania, rodem z tabloidów. Pozwala on jednak czytać niezwykle wartko. Chyba takie po prostu czasy, a może przyzwyczaiłem się do bardziej naukowych opracowań. Mimo wszystko gorąco polecam.