24/2023 David Engels - Na drodze do imperium
Kryzys Unii Europejskiej i upadek republiki rzymskiej, paralele historyczne
Na początek warto poczynić kilka zastrzeżeń. Po pierwsze mamy tu do czynienia z opracowaniem naukowym. Struktura, język, sposób argumentacji, z jasno nakreśloną hipotezą, oraz rzetelnie poprowadzonym wnioskowaniem różni się znacząco od nawet najwyższej próby publicystyki.
Po drugie, zwracam uwagę na szczegół, który umyka wielu osobom wypowiadającym się w przedmiotowym temacie, a którzy książki Engelsa nie przeczytali. Lub przeczytali zaledwie jej tytuł. Bez zrozumienia. W opracowaniu autor porównuje Unię Europejską do późnego okresu republiki rzymskiej z I w p.n.e., nie zaś Cesarstwa, które w wydaniu Zachodnim znalazło swój kres w V w. n.e. Wszyscy, którzy spodziewają się na końcowych kartach tej historii wpadających do Rzymu barbarzyńców, będą zawiedzeni.
Skoro wstęp mamy za sobą, to rozpakujmy to dzieło.
David Engels to belgijski historyk specjalizujący się w tematyce Starożytnego Rzymu. W „Drodze do imperium” wykorzystuje analogię historyczną do zbadania współczesnych problemów politycznych, społecznych i ekonomicznych w Europie.
Autor rozpoczyna swe rozważania od analizy problematyki tożsamości. Przekonująco uzasadnia wartość tejże, jako siły będącej zwornikiem każdego społeczeństwa suwerennego państwa.
Następnie wytyka dzisiejszej Unii Europejskiej odejście od historycznych tożsamości tworzących ją społeczeństw, na rzecz wartości uniwersalistycznych i kosmopolitycznych. Wykazuje w tym względzie spore podobieństwa do schyłkowej republiki rzymskiej. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale Rzym był podobnym, o ile nie większym tyglem kulturowo-etnicznym, co dzisiejsze europejskie metropolie.
Odejście od tradycyjnych wartości przekazywanych z pokolenia na pokolenie, na rzecz postulowanych przez elity europejskie tradycji uniwersalistycznych powoduje kulturową alienację szerokich rzesz społecznych. Dawne tradycje zostają zagubione. Z nowymi nikt nie chce się utożsamiać.
Engels zwraca uwagę także na takie aspekty jak spadek urodzeń, kryzys imigracyjny, rosnący indywidualizm, a także problemy gospodarcze i polityczne. Autor argumentuje, że te symptomy są porównywalne do tych, które ostatecznie doprowadziły do upadku Republiki Rzymskiej i narodzin cesarstwa.
Dziś, po upływie ponad 2000 lat, wydaje się nam, że ewolucja rzymskiej państwowości z nieubłaganą logiką zmierzała zarówno do powstania imperíum, jak i cesarstwa, a stopniowa przemiana republikańskiego społeczeństwa ograniczonego przede wszystkim do Italii w panujący nad całym Morzem Śródziemnym system imperialny stała się znanym od dawna paradygmatem historycznym. Jednak żyjącym wówczas ludziom ta ewolucja bynajmniej nie jawiła się jako logiczny proces i była naznaczona kryzysami, wątpliwościami, porażkami i niewykorzystanymi okazjami.
Tylko jeśli szczegółowo i w odpowiednim kontekście przyjrzeć się najważniejszym czynnikom kryzysowym, które w ciągu 100 lat między rokiem 133 a 27 p.n.e., czyli między Grakchami a Augustem, doprowadziły republikę do katastrofy, uświadomimy sobie w pełni polityczny, społeczny i ekonomiczny kataklizm, który odcisnął piętno na czterech pokoleniach rzymskich obywateli i mężów stanu: tradycyjne wartości, zmiatane przez coraz bardziej problematyczny wielokulturowy synkretyzm; gwałtownie malejący wskaźnik urodzeń wśród pełnoprawnych obywateli; zanik polityczno-społecznej spójności między narodem a władzą, zbrojna rebelia licznych podporządkowanych dotychczas tylko pośrednio peryferyjnych państw klientelnych i ich brutalna prowincjalizacja; a wreszcie w znaczniej mierze samozawiniona abdykacja senatorskiej arystokracji, która w coraz mniejszym stopniu potrafiła się trwale bronić przed żądzą władzy poszczególnych polityków, którzy mieli do dyspozycji najwyższą władzę państwową, czyli imperium.
Sprawiają wrażenie te porównania, na pierwszy rzut oka, jako noszące zagrożenie podciągania pod tezę. Nie ulega wątpliwości, że zderzanie czasów współczesnych ze Starożytnym Rzymem nigdy nie będzie zabiegiem idealnym, czy łatwym. Mogę jedynie powiedzieć od siebie, że wykorzystane w tej pracy źródła sięgające ponad 2000 lat wstecz są przytaczane bardzo trafnie i wspomniana komparatystyka doskonale się broni.
Zbiorowy zanik bowiem pragnienia reprodukcji i rodzicielstwa jest nieuchronną konsekwencją systemu wartości, którego jedynymi miernikami są kategorie ,,jednostka" oraz "ludzkość" i który odrzuca jako niewystarczająco , inkluzywne" oraz usiłuje z tego powodu wypierać wszelkie instancje pośrednie, takie jak rodzina, naród i kultura. Reprodukcja i włączanie potomstwa do własnej sfery życia były niegdyś niezbędnymi elementami podtrzymywania złożonych mikroustrojów społecznych, zapewniały jednostce bezpośrednie miejsce i rangę w jej otoczeniu oraz łączyły ją zarówno z przeszłością, jak i przyszłością. Po co więc jeszcze dziś wydawać na świat dzieci, skoro w sumie wydaje się, że jest ich wystarczająco wiele? - dziś, gdy wszelkie więzi rodzinne są systematycznie niszczone, troska o naród uchodzi za potencjalny szowinizm, pojęcia takie jak „kultura" pozornie rozpłynęły się w nurcie tak zwanej globalizacji, a zainteresowanie polityków i intelektualistów dotyczy wyłącznie ,ludzkości, którą należy zwykle dość prozaicznie utożsamiać z ,,rynkiem światowym"
Na koniec spoiler. Tak w nawiązaniu do pracy naukowej to też możliwe.
Najciekawsze w tej pracy znajdujemy w ostatnim rozdziale, będącym suplementem do książki. Cały naukowy wywód wydaje się nas bowiem prowadzić do nieuchronnego. Domyślamy się, że jest nim jakaś forma dekompozycji Unii Europejskiej. Chaosu. Restauracji idei państwa narodowego. Gra wpływów wielkich mocarstw na trupie wspólnotowej Europy.
Zdaje się to o tyle logiczne, że czytamy autora o proweniencji bądź co bądź konserwatywnej. Wyczuwamy to we fragmentach dotyczących tradycyjnych wartości. Tymczasem David Engels zaskakuje nas (choć dla każdego znającego historię nie powinno to być zaskoczeniem). Kończy bowiem swoją analizę kolejną paralelą z Republiką Rzymską i wskazuje na możliwość symetrii historycznej również w wymiarze systemu politycznego, który zastępuje zepsutą Republikę - pryncypatu.
Czekałyby nas więc narodziny tytułowego Imperium. Być może z jakimś kolektywnym odbiciem Oktawiana Augusta.
To konkluzja, mam wrażenie, świeża. Odważna. Niełatwa do jednoznacznego odrzucenia. Wieszczenie rozpadu UE przychodzi dziś niezwykle łatwo autorom od prawa do lewa. Ale przyszłość imperialna? Interesujący to przyczynek do dyskusji! Polecam.
Wydaje mi się, że ta konkluzja ma dużo sensu bo wewnątrz Unii mamy wiele podmiotów, które mogłyby spróbować skonsolidować władzę, nie dopuszczając by Europa stała się polem rozgrywki między potęgami